21/10/2018
Film dokumentalny to najważniejszy gatunek, jaki kino wymyśliło. Jest solą kinematografii. Jeśli jednak zapytać losowo wybranego kandydata na prestiżowe studia reżyserii, co to jest ten dokument, to hm… Wszyscy wiedzą, co to jest fabuła, mało kto wie, co to jest dokument. A Szanowni Państwo wiedzą?
No pewnie! Dokument to jest sfilmowana rzeczywistość. Postawić kamerę w dobrym miejscu i samo się robi (jeśli to naprawdę dobre miejsce). No dobrze, może nie samo, może jeszcze trzeba zmontować. Aha, i żeby jeszcze wszystko było bardzo wyważone, żeby przedstawić uczciwie rację stron, nie narzucać swojego zdania. Tak? Otóż nie.
Film dokumentalny i film fabularny to nade wszystko FILM. Nie ma taryfy ulgowej. Musi być temat, bohater, dramaturgia (ach, jak o to czasem trudno!), energia, rytm. Przydałaby się metafora i wszystko, co potrzebne, żeby zinterpretować rzeczywistość. Zinterpretować! Nie odtworzyć. Dlatego prawdziwych dokumentów jest jak na lekarstwo, a reportaży telewizyjnych na kopy.
W każdej szkole filmowej uczą dokumentu. Bo właśnie film dokumentalny daje szansę na uczciwy i szybki rozwój reżysera. Trzeba nauczyć się myśleć kinem, czyli jak opowiadać samym obrazem, czasem sytuacją, jak najmniej dialogiem – jak w telenoweli. Jak zbudować narrację, jak wodzić widza za nos, by nie wyszedł w trakcie zrobić herbaty.
Dokument wymusza na reżyserze, by przekraczał swoje ograniczenia. Odrywa od FB i stawia naprzeciwko człowieka. Trzeba wyjść z domu, zaczepić, przekonać do siebie obcego człowieka. Ba, trzeba przekonać go do pani z kamerą i pana z tyczką, i to tak, żeby bohater filmu czuł się bezpieczny jak niemowlę i nie zauważał dziwnych ludzi stojących metr od niego, którzy ostrzą, szwenkują, zbierają dźwięki itd… Bohater ich nie widzi i żyje jak zawsze. Tylko zdarza mu się w życiu troszkę więcej (a może tylko – gęściej) niż na ogół się działo. Jak to wszystko funkcjonuje – to już jest tajemnica każdego reżysera.
Czy dzisiejsze pokolenie twórców jest inne niż za czasów Kieślowskiego? Czy się coś zmieniło? Odstawiliśmy na bok głośne kamery, w których trzeba było zmieniać taśmę co chwila, a sięgnęliśmy po ciche maleństwa, na których można nagrywać godzinę bez przerwy. Prawda. Nie montujemy na stołach, sklejając ujęcia za pomocą skocza, deliberując nad każdą decyzją, bo na stole nie było klawisza „cofnij”. Też prawda. Czy w związku z tym zmienił się dokument? Nie. Istota nie.
Owszem, warunki powstawania filmu są łatwiejsze, ale to nie ma znaczenia. Trzeba odbyć tę samą drogę, jaką szedł Kieślowski. Poznać. Zrozumieć. Przemyśleć. Wiedzieć o czym, po co i jak. I dopiero wtedy można sięgnąć po kamerę (a czy tam się coś przesuwa, czy naświetla, czy też zapisuje w postaci zer i jedynek – to już naprawdę mniejsza).
Zmieniają się oczywiście tematy, które fascynują reżyserów. Czasem sięgają po rozwiązania, które nie były oczywiste w czasach taśmy. Chętnie łączą narrację tradycyjną z animacją. Nie boją się scen inscenizowanych. Szukają wsparcia w sztukach inne niż filmowe. To wszystko prawda. Ale to nie jest nic nowego. Kino dokumentalne zawsze było o wiele bardziej otwarte na eksperyment niż fabularne. Z prozaicznej przyczyny – jest tańsze. Łatwiej o odwagę, gdy upadek mniej boli. Dokument zawsze przecierał nowe szlaki fabule.
Przedstawiamy Państwu filmy zrealizowane przez studentów Wydziału Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego, które lubimy i z których jesteśmy dumni.
Na dobry początek proponujemy jedyną na świecie komedię dokumentalną „Biało-czerwoni z Chrząstawy” Krystiana Kamińskiego. Ciepła, wdzięczna i budująca. Opowiada o najgorszej drużynie piłkarskiej w kraju, ale niejako o tej najlepszej też trochę…
Potem prawdziwe wyzwanie – „Proch” Jakuba Radeja. Film, który szturmem bierze festiwale filmowe na całym świecie – od Krakowa po Clermont-Ferrand. Wyjątkowość tego filmu leży i w temacie (co się dzieje z ciałem po śmierci), i w metodzie. To film bez bohatera. Bez osobowego bohatera. Z chirurgiczną precyzją ustawione kadry wpuszczają nas w świat, który my, widzowie, musimy zapełnić emocjami i wrażeniami. Reżyser podsuwa nam tylko myśl i zaprasza do wycieczki w głąb naszych własnych lęków. Ten film jest tak dobry, jak widz na to pozwoli…
Będzie też trochę o dzieciach. Dzieciaki – zdawałoby się wdzięczny temat, ale trudny. Poznamy najmniejszą szkołę w Unii Europejskiej, do której chodzi pięcioro uczniów. Czworo z nich to mali dorośli. Mówią jak rodzice, zachowują się jak starzy, co najgorsze – marzą jak dorośli. I wśród nich on: Krystian – prawdziwe dziecko. Niepasujące nigdzie, szczęśliwe tylko wtedy, gdy uda mu się odlecieć kawałek na pajęczej nici, czyli „Gdybym tylko był pająkiem” Katarzyny Warzechy, Alexa Casianowa, Martyny Majewskiej. Ten film powstał w ramach dorocznych warsztatów dokumentalnych. Dlatego ma aż trzech reżyserów i tyluż operatorów. Wyjątkowo lubiany przez… chińską publiczność. Jest tam regularnie pokazywany na festiwalach i przeglądach.
„Casting” Klaudii Kęskiej – tutaj dzieci już troszkę starsze i problemy zupełnie inne. Dom dziecka. Rutynę dnia powszedniego zaburza niespodziewana wiadomość. Będzie casting do „Ojca chrzestnego” – to rozpala emocje. Dzieci chcą zagrać. Kiedy jednak zaczynają zgłębiać psychikę bohaterów, siłą rzeczy odsłaniają swoją. Piękny, nostalgiczny film. O świecie tuż za rogiem. Obyśmy chcieli czasem tam zajrzeć.
Sonda to środek bardzo rzadko wykorzystywany przez dokumentalistów. Pochodzi raczej z telewizyjnego zestawu narzędzi filmowych. Najsłynniejszą sondą są „Gadające głowy” Kieślowskiego, a tutaj też mamy gadające głowy, i to samych mężczyzn. Opowiadają o kobietach. Babach, babkach, damach, foczkach, i co tam jeszcze. A my z każdym zdaniem dowiadujemy się więcej o mężczyznach. Czasem włos się jeży… Ale na ogół jest po prostu śmiesznie. Panie, obejrzyjcie koniecznie i straćcie parę złudzeń. Żeby bolało, zadbał Mateusz Głowacki – „Sonda o kobietach”.
Na koniec proponujemy dwa filmy o rodzinie. Pierwszy to opowieść o córce i ojcu. On chce walczyć z ISIS, a ona chce mieć tatę dla siebie w domu. Pełne napięcia rozmowy i niełatwe negocjacje w świecie, którego nie znamy. Gdzieś na skraju Iranu, blisko granicy Syrii. To „Pasdar” Grzegorza Piekarskiego.
„Tama” Natalii Koniarz też dzieje się na obrzeżach świata. Tym razem w Bieszczadach. Ojciec i syn wyruszają razem, by jeden z nich trzeźwiał, a drugi się dowiedział czegoś o sobie. Obaj przemierzają trudną drogę, a gdy w lesie rozlega się wycie starego wilka – wszyscy mają ciarki na plecach.
„Tamę” i „Pasdar” łączy coś jeszcze oprócz tego, że penetrują rodzinne relacje w niezwykłym dla nich momencie. Oba filmy powstały jako prace pierwszoroczne. Z budżetem… tysiąca złotych. Tak. Ten na granicy syryjskiej też.
Więcej TUTAJ
Beata Dzianowicz – reżyserka i scenarzystka
Andrzej Fidyk – reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych, profesor
sztuk filmowych
Kategoria:
Aktualności