„Wyjeżdżamy” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to rozpisana na 19 aktorów opowieść, której emocjonalne i semantyczne pole interpretacji stwarza myśl o innym świecie – najczęściej lepszym, choć często też groźnym, niepewnym, trudnym do pełnego zwizualizowania.
Stoi za tym przede wszystkim oczekiwanie, a konkretnie oczekiwania – wobec siebie, innych, świata. Plejada postaci przewijających się przez kilkugodzinne dzieło nasyca rzeczywistość sceniczną historiami – skrojonymi na idealne dramaty jednostek, choć zbiegającymi się w charakterystycznym dla Warlikowskiego punkcie współdzielenia tak samo fatalnej kondycji.
Nic zresztą dziwnego, bo spektakl oparty jest na sztuce Hanocha Levina „Pakujemy manatki”, autora rozpoznawalnego dzięki swojej groteskowo-pesymistycznej wizji świata. Dramatopisarz proponuje teksty niełatwe, spiętrzone od emocji i palimpsestowe psychologicznie. I choć „Pakujemy manatki” reprezentują tzw. gatunek komedii rodzinnej, czyli bardziej skupionej na najbliższej bohaterom rzeczywistości, interpretacja Warlikowskiego nie wywołuje oczywistego śmiechu.
Wielu krytyków podkreśla, iż Warlikowski próbował tym razem odejść od skomplikowanych konstrukcji intelektualnych, projektując postaci o wyraźnie zaznaczonym horyzoncie poznawczym. Skupione na własnym „tu i teraz”, opowiadające o konkretnych miejscach, problemach i marzeniach. Klimat rodem z „Twin Peaks” lub „Sześć stóp pod ziemią” faktycznie skupia na fragmentarycznych rozmowach, z których próbujemy usilnie sklecić jakiś ogólny sens lub kierunek. W końcu wszyscy wypełniają tę samą przestronną scenę, przypominającą dworcową poczekalnię, raz na jakiś czas przemieniającą się w zakulisowy dom pogrzebowy lub też scenerię mieszkań, kuchni czy knajp. Preteksty do toczonych rozmów wydają się błahe – gra w brydża, planowanie wyjazdu do Szwajcarii czy randka ze starszym mężczyzną.
Mimo dążenia do sytuacyjnego konkretu reżyserowi nie udało się uniknąć właściwej sobie gęstości odniesień. Oprócz „Pakujemy manatki” na zasób tekstów spektaklu składają się również fragmenty innych sztuk Levina („Jakobi i Leidental”, „Szyc”, „Morderstwo”, „Wielka nierządnica Babilonu”, „Wszyscy chcą żyć”, „Wycieczka zorganizowana z Królestwa wszechwanny”, „Chefec”), ale także cytaty z „Nigdy tu już nie powrócę” Tadeusza Kantora, „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy i „Życia osobistego” Henryka Grynberga. Soczyste kreacje aktorskie wchłaniają różnorodne odcienie straty, ucieczki, melancholii przemijania, tęsknoty, niemocy, eskapizmu, godzenia się ze śmiercią, stagnacji i nieustannego oczekiwania na zmianę. Wkradają się również co jakiś czas wątki życia poza życiem, szczególnie dzięki snom Heni Gelernter (Ewa Dałkowska), w których spotyka się ze zmarłym przedwcześnie mężem Cwi (Bartosz Gelner). Dzięki tym zastrzykom fantazji wpuszczonym w ramy Levinowskiego dramatu również i tę produkcję Nowego Teatru nazwać można śmiało spektaklem-pejzażem, nieuchronnie uniwersalizującym, choć mocno osadzonym w dobrze skonstruowanych i aktorsko wypełnionych postaciach. To tak, jakby wszyscy aktorzy Warlikowskiego zgodnie przypominali jego wiernym widzom, że każdy jest wyjątkowy, a wszyscy jesteśmy banalni.
Stagnację bohaterów, którzy rozważają w nieskończoność potencjalność innych scenariuszy na własne lub cudze życie, podkreślają wymowna jak zwykle scenografia i kostiumy autorstwa Małgorzaty Szczęśniak. Wizualnie spektakl odchodzi od melancholijnej i sennej atmosfery, mieszając wystrój rodem z poczekalni z lekko odrapaną przestrzenią niezbyt gustownego mieszkania, a także klimatem nocnej speluny, podbitym kolorowym intensywnym światłem, w którym co jakiś czas prężą się queerowy Barman i Grabarz w jednym (Maciej „Gąsiu” Gośniowski) i jego kobiece alter ego (Agata Buzek) w roli prostytutki. Sceneria została skrojona wprost na format bohaterów – nonszalanckich figur, biernych wobec otaczającej ich teraźniejszości, choć kipiących wewnętrznym poczuciem niezadowolenia z własnego życia. Najbardziej bowiem zdają się dopominać o uwagę. Dostrzeżenie życia w pewnym ambiwalentnym punkcie równa się ze zgodą na przemijanie lub życiem „pomimo śmierci”. Wyjątkiem jest postać Grabarza, wyraźnie odseparowanego od reszty bohaterów, wyrażającego się w pełnym sensualności ruchu, emanującego pierwotną cielesnością i poczuciem samoakceptacji.
Na nic zdaje się misterne śledzenie każdej z prezentowanych historii. Po jakimś czasie nabieramy przekonania, że to samo ich opowiadanie staje się pierwszoplanowym tematem. Podłączają się do tego zaprojektowane w spektaklu animacje i wideo (Kamil Polak) – pojawiające się na ekranie daty urodzin i śmierci poszczególnych bohaterów, zobrazowane prywatnymi zdjęciami aktorów oraz transmitowane na żywo vlogi. Każdy chce wypowiedzieć innym choćby skrawek opowieści o samym sobie. Czy są to historie prawdziwe? Zapewne nie. Wszyscy jednak jesteśmy nośnikami historii i wszyscy stoimy przed tym samym widmem przyszłości. Czy zdążymy wypowiedzieć cokolwiek, zanim to nas żegnać będą za czystą i niewzruszoną ścianą z pleksi? Temat śmierci jest obecny przez cały spektakl, nawet jeśli chwilami zdajemy się oddalać te skojarzenia, uwiedzeni zabawnymi dialogami czy co bardziej oryginalnymi kreacjami. Jesteśmy uzależnieni od historii i innych ludzi. Oddychamy nimi. Jesteśmy na nie skazani. Dzielimy się skrawkami życia, nawet jeśli nie jest pewne, czy te historie mają dla innych jakiekolwiek znaczenie.
Gdzie jest w tym wszystkim widz? Czy też ma tęsknić? Czy tylko podglądać? Czy traktować widowisko jak przestrogę? Czy może tylko współdzielić zbiorową melancholię, przed którą być może nikt z nas nie jest się w stanie uchronić?
Autor: Anna Duda
Tekst pochodzi z „Gazety na Interpretacje” nr 1
12 listopada, Sala widowiskowa, Katowice Miasto Ogrodów – Instytucja Kultury im. Krystyny Bochenek, pl. Sejmu Śląskiego 2, Godz. 18.30
.