„In Dreams Begin Responsibilities” („Zobowiązania rozpoczynają się w snach”) w reżyserii Magdy Szpecht to spektakl wpisujący się w nurt przedstawień, których twórcy dbają o budowanie z widzami partnerskiej relacji. Zachęcają ich więc do uczestnictwa w spektaklu na warunkach innych niż zwyczajowo przyjęte, i nie chodzi tu bynajmniej o nachalne wymuszanie na nich realizacji quasi-aktorskich działań, a więc o praktyki wywołujące zwykle wśród publiczności reakcje alergiczne.
Swoistość strategii artystycznych, które mam na myśli, swe źródło bierze raczej w przekonaniu, że sens teatralnych zdarzeń powstaje przede wszystkim w świadomości odbiorcy, nie zaś bezpośrednio na scenie. Wyrazem tego twierdzenia jest kształt formalny spektaklu Szpecht, skomponowany z szeregu ulotnych, emocjonalnych zdarzeń, o strukturze możliwej do ukształtowania wyłącznie w pojemnych ramach fikcji.
Reżyserka zaadaptowała na teatralne potrzeby opowiadanie Delmore’a Schwartza z 1937 roku. Akcja książki podąża za snem młodego mężczyzny, który trafia do kina, gdzie trwa właśnie projekcja filmu przedstawiającego pierwsze spotkanie jego rodziców. Sytuacja, w jakiej się znalazł, daje mu możliwość przeżycia niemożliwego – staje się świadkiem chwili, której nie ma przecież prawa pamiętać. Przenosząc doświadczenie bohatera na doświadczenie odbiorców spektaklu, reżyserka próbuje powtórzyć jego sytuację.
Swym spektaklem stwarza więc wyrwę w rzeczywistości, projektuje rodzaj hipnotyzującej przestrzeni, w której dominuje inny typ wrażliwości, różniący się znacznie od znanych z codzienności sposobów reagowania na świat. Łamanie przyzwyczajeń percepcyjnych widzów staje się możliwe przede wszystkim dzięki niekonwencjonalnie zaprojektowanej przestrzeni scenicznej (Zuza Golińska). W jej obrębie zniesiono granicę między polem gry i przestrzenią biernego odbioru. Widzowie usytuowani są w różnych fragmentach osobliwej scenowidowni, wobec czego perspektywy oglądu każdego z nich różnią się znacząco.
Intrygująca jest konsekwencja, z jaką wykonawcy podążają za słowami Schwartza – aktorzy zdają się pełnić funkcję co najwyżej pośredników w przekazywaniu odbiorcom myśli bohatera jego opowiadania. Są wobec formułowanych przez pisarza fraz czuli, delikatni, w ich brzmieniu nie odkształcają własnych intencji interpretacyjnych. Lecz w przypadku tego spektaklu zwodniczy może okazać się jego senny, poetycki nastrój – za spokojnym głosem aktorów i nastrojową muzyką Krzysztofa Kaliskiego podąża się niemal bezwiednie. Łatwo można stracić czujność. A wymowa przedstawienia jest w gruncie rzeczy niezwykle gorzka.
W jego ostatniej sekwencji mężczyzna, doskonale znając charakter relacji swych rodziców w kilkanaście lat po ślubie, wykrzykuje w stronę ekranu żądanie zaniechania decyzji o wspólnym życiu. U podstaw tego rozpaczliwego gestu stoją nieokreślony rodzaj egzystencjalnego wyczerpania, gwałtowna potrzeba zmiany i poważne pytania o nieodwracalność decyzji podjętych w chwilach wielkiego uniesienia. Ostatecznie wybuch mężczyzny przerywa policjant, wyprowadzając go z kinowej sali. „Proszę pana, to tylko film” – rzuca ze zdumieniem jeden z widzów.
Agata Kędzia
Tekst pochodzi z „Gazety na Interpretacje” nr 3
Środa, 14 listopada 2018 roku, Pałac Młodzieży w Katowicach, ul. Mikołowska 26, godz. 18 i 20.30