„Szczur” to zapis jednej nocy z życia mieszkańców skłotu. Zdarzenie inspirowane jest podobno historią opisaną w pamiętniku znalezionym w metrze. Nie wiemy, gdzie dokładnie rozgrywa się akcja. Śląski widz rozpozna w czołówce filmu plenery Katowic, ale przestrzenie ukazywane są w taki sposób, że równie dobrze mogą odgrywać rolę dużego, ponurego miasta gdzieś za granicą.
Tania wraca wieczorem do domu, przemierzając ciemne ulice przy kanale rzecznym i przejścia pod wiaduktem. Wchodzi do zatłoczonego mieszkania, które dzieli z kilkorgiem znajomych z różnych krajów. Dzicy lokatorzy w filmie Anny Urbańczyk nie przypominają kontrkulturowych bojowników, których zwykło kojarzyć się ze stereotypem skłotersa. To raczej zwyczajni młodzi ludzie, tyle że w mieszkaniu czy nawet kraju przebywają nielegalnie.
Ich egzystencja przypomina szczurzy żywot. Jak można przypuszczać, bohaterowie szukają w miarę komfortowej przestrzeni do życia, starając się nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. W największym niepokoju żyje Tania, która z poziomu kanału rzecznego ze strachem zerka na stojących wyżej policjantów.
Współczesny kontekst polityczny – wojna na Ukrainie – pojawił się już w „Doktorze Faustusie”, wcześniejszej realizacji młodej twórczyni. Teraz reżyserka zdaje się śledzić jego reperkusje, podejmując wątki migracji, wielokulturowości czy gościnności.
Tytułowy szczur nie jest jednak tylko metaforą nielegalnej bytności. Całkiem prawdziwe, materialne zwierzę pojawia się bowiem w mieszkaniu. Co z nim teraz zrobić, skoro nie ma trutki? Zaszlachtować nożem? Utopić? Potraktować wiatrówką? Tania żałuje zwierzęcia, ale zraniony szczur piszczy tak głośno, że ktoś z sąsiadów z pewnością zaraz zadzwoni po policję. Trzeba działać.
Etiuda Anny Urbańczyk może przywodzić na myśl skojarzenia z „Płytkim grobem” Danny’ego Boyle’a – historią trójki młodych współlokatorów, którzy zmuszeni są pozbyć się ciała zmarłego w ich mieszkaniu mężczyzny. W „Szczurze” co prawda mniej jest czarnego humoru, a więcej powagi, ale temat i klaustrofobiczna atmosfera dusznych mieszkań łączą te dwie realizacje. Sama reżyserka zaznacza w jednym z wywiadów, że choć ceni kino Agnieszki Holland, Stephena Daldry’ego i Krzysztofa Kieślowskiego, to w swojej twórczości nie wzoruje się świadomie na stylu konkretnych filmowców.
Autorka „Szczura” nie jest eskapistką; zdaje się celować w niełatwe, prowokujące kino. Do tej pory próbowała już swoich sił m.in. jako reżyserka, scenarzystka i aktorka. Jej krótkometrażowe realizacje zauważane są na festiwalach – „Szczur” prezentowany był na Kołobrzeskim Festiwalu Filmowym oraz na Lubuskim Lecie Filmowym.
Karolina Kostyra
Tekst pochodzi z „Gazety na Interpretacje” nr 5
Piątek, 16 listopada 2018 roku, Wydział Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego, Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, ul. św. Pawła 3, godz. 11.10.