Zapraszamy do zapoznania się z przemyśleniami na temat teatru Konrada Swinarskiego, reżysera i patrona duchowego Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje”. Konrad Swinarski był reżyserem teatralnym, telewizyjnym, filmowym i operowym, inscenizatorem i scenografem. Stworzył własny styl, dzięki któremu uważany jest za jednego z najbardziej oryginalnych i najwybitniejszych twórców w historii polskiego teatru. Wywarł wpływ na polskich reżyserów teatralnych.
Wywiad nieprzeprowadzony*
Droga, która ostatecznie doprowadziła Pana na deski teatru, była długa i zawiła.
Czterokrotnie w moim życiu zmieniałem szkołę plastyczną. Moją wędrówkę zacząłem w Katowicach. W międzyczasie zahaczyłem także o szkołę filmową. Dopiero potem wstąpiłem do szkoły reżyserskiej w Warszawie i ukończyłem ją w 1954 roku.
Już rok później, w 1955, wyjeżdża Pan do Berliner Ensemble i w ramach stypendium towarzyszy Pan jako asystent Bertoltowi Brechtowi.
Zdarzyło się to w niezwykle odpowiednim momencie, bo byłem właśnie w ostatniej fazie studiów, a nawet po tzw. warsztacie reżyserskim, notabene – z „Karabinów matki Carrar”. Jechałem zaangażowany jako asystent do „Życia Galileusza”. Ale rzeczywistość lubi robić niespodzianki. Okazało się więc, że u Brechta, który był zdecydowanym przeciwnikiem wszelkiej specjalizacji w organizowaniu roboty teatralnej, funkcja asystenta łączyła dużo nieoczekiwanych różnych obowiązków, wśród których pisanie na maszynie jakichś ogromnych sprawozdań z posiedzeń teatru należało do zupełnych drobnostek. A wszystko to w myśl często przez Brechta powtarzanej maksymy: „W tych czasach człowiek sam jest managerem własnego szczęścia”.
Dlaczego akurat teatr?
Od wczesnych lat interesowałem się teatrem. Tylko nie od początku wiedziałem, co w nim będę robić. Na scenie czuję się pewnie, mam zawsze możliwość interwencji. Myślę, iż teatr, poprzez zmysłową obecność w nim żywego człowieka, odpowiada mojemu temperamentowi praktyka, a nie teoretyka. Ale kiedyś chciałem zostać filmowcem.
Miał Pan swój czas w telewizji.
Dla mnie praca w telewizji to po prostu okazja do wypróbowania małych form, okazja do tego typu etiudy reżyserskiej. Widzę tu więc pole do eksperymentu, nie przeceniając jednak bynajmniej znaczenia czysto technicznych środków wyrazu, którymi dysponuje telewizja w stosunku do teatru, gdyż zakres ich jest, moim zdaniem, raczej ograniczony.
Nie obawia się Pan, że widownia będzie częściej zostawała w domu, przed ekranem, chcąc zobaczyć spektakl w teatrze telewizji, a nie w tym żywym?
Nie mam takich myśli. Tworzy się wiele filmów o zwierzętach, a nie zauważyłem, by miało to wpływ na zamykanie ogrodów zoologicznych. Widz idzie do teatru, żeby aktora „pomacać”, zobaczyć, jak się uśmiechnie, jak się potknie, jak zająknie… Ale muszę zaznaczyć, że zawsze gdy robię sztukę w telewizji, jestem w końcu zawiedziony, że nie był to teatr, nie był to film.
Czym więc jest dla Pana reżyseria?
Reżyseria to, podobnie jak poezja, profesja trudna do zdefiniowania. O wszystkim decyduje, co reżyser ma do powiedzenia, bo jednak celem jest wyrażenie takiego, a nie innego stosunku do rzeczywistości. Rzemiosło jest sprawą wtórną, drugorzędną. Jeśli już koniecznie musiałbym się zastanawiać nad moją koncepcją reżyserii, przyjąłbym pogląd, iż jest to opowiadanie, przedstawienie pewnych zdarzeń scenicznych przy pomocy aktorów. Reżyseria bez możliwości interpretacji materiału literackiego prawdopodobnie w ogóle by mnie nie interesowała.
Interpretacje, te w Pana wykonaniu, często są zaskakujące, dziwne, zdarza się, że niezrozumiałe.
Czasami próbuję być lojalny wobec autora. Czasem potrafię być wierny autorowi, aż do zdemaskowania i skompromitowania go. W końcu jedyną zasadą, którą się kieruję, jest wierność wobec zmienności własnego myślenia. Nie mam nadziei zbawiać ani leczyć świata, jak wielu, przy pomocy gotowej recepty teatralnej. Wypowiadam się we własnym imieniu poprzez zrealizowanie myśli autora sztuki. Uważam, że dwa tysiące lat myśli ludzkiej, zawartej w literaturze teatralnej, to na pewno więcej niż najwspanialszy pomysł jednego reżysera. A zmiany, których dokonuję w sztuce, nie są po to, by zmieniać koncepcję autora, tylko po to, żeby ułatwić zrozumienie jej publiczności.
Jak wygląda zawód reżysera w wykonaniu Konrada Swinarskiego? Co jest dla Pana ważne?
Próbuję jako reżyser być niezależny od przedsiębiorstwa, jakim jest teatr. Wybieram sztukę, która mnie interesuje. Następnie wybieram teatr, w którym widzę zespół i warunki odpowiednie do realizacji danej sztuki. Natomiast podczas wykonywania obowiązków reżyserskich na próbach czuję i reaguję podobnie jak widz w czasie przedstawienia. Moje poglądy na świat są przecież zbliżone do poglądów wielu innych ludzi i pewną ilość osób interesuje to samo co mnie. Chcąc nie chcąc, jestem przecież tą organiczną cząstką społeczeństwa.
Z jakimi problemami jako reżyser spotyka się Pan w polskim teatrze?
Największą trudnością jest brak repertuaru. Tyle lat czekałem na dobrą sztukę polskiego autora. Uważam, że zawód reżysera w Polsce jest zawodem wyolbrzymionym za przyczyną kompletnego braku literatury dramatycznej. W związku z tym wymaga się u nas od reżysera, żeby nadawał przedstawieniu charakter, który zawsze dotąd był nadawany przez autora i przez aktorów. Dodatkowo forma teatrów jest przestarzała. Stałość zespołów. Trzeba przystosować literaturę do zespołów.
Jak więc wygląda Pana praca z aktorami? Znany jest Pan z dawania artystom dużej swobody, jednak konflikt na linii aktor – reżyser wydaje się nie do uniknięcia.
Konflikt ten istniał, istnieje, będzie istniał i powinien istnieć. Ale powinien istnieć w sposób, który ma jakiś sens. Jedni chcą czegoś innego i drudzy chcą czegoś innego. Reżyser musi być zły, bo ma wymagania – buduje całość, aktor zaś buduje część. Te dwie drogi nie zawsze się schodzą. Lubię mieć odmienne od aktorów zdanie i bardzo chętnie przyjmuję od aktorów propozycje – oczywiście w trakcie roboty, a nie na próbie generalnej. Natomiast problem tkwi w tym, że większość aktorów ma pomysł na występ, nie na rolę; zależy im na tym, by wystąpić, a nie – zagrać. I tylko ci najlepsi grają, bo gra u nich jest organiczna.
Czy coś daje Panu w tym zawodzie poczucie spełnienia?
Satysfakcję mam wtedy, gdy wnoszę coś do przedstawienia i gdy aktorzy coś wnoszą, po prostu przez dyskusję odkrywamy rzeczy nowe. To mi się wydaje najwspanialszą rzeczą w teatrze, ponieważ moja przyjemność to praca, współpraca właściwie, to współtworzenie z grupą ludzi, która jest zaangażowana i która zmierza do tego samego celu.
Konrad Swinarski (1929–1975).
* Wywiad powstał w oparciu o wypowiedzi Swinarskiego zebrane w książce Konrad Swinarski. Wierność wobec zmienności, red. M. Fik, J. Sieradzki, Warszawa 1988.
Opracowała: Agnieszka Markowska.